Poglądy wyrażone na blogu są poglądami autora i nie odzwierciedlają oficjalnego stanowiska żadnych jednostek samorządowych ani państwowych.





wtorek, 22 lutego 2011

Reklama


Temat "oklepany". Ale widać już problem wielu razi, więc łamią pióra, na razie...

Jakiś czas temu pochwaliliśmy się na łamach prasy, że zostanie opracowany zestaw zasad i reguł dotyczących umieszczania reklam na fasadach budynków.

*zapewne na wzór m.st. Warszawy (Zarządzenie Prezydenta Warszawy ). Ciekawe czy w Kielcach takie Zarządzenie będzie dotyczyć, jak w Wa-wie, tylko nieruchomości gminy i szyldów o wielkości powyżej 20x30cm? A może zdecydujemy się, zamiast np. katalogu, na zestaw zakazów i nakazów w miejscowym planie zagospodarowania przestrzennego?

Pomijając 'city', gdzie z pewnością katalog będzie dotyczył każdej jednej kamienicy (parametry szyldu itd.), sytuacja na osiedlach może szybko się nie zmienić.

Reklama a autoidentyfikacja


Ponoć decydujący jest tu poziom społeczeństwa. Zwykła wrażliwość estetyczna.

A to wiąże się też z wyuczoną bezradnością i wycofaniem mieszkańców blokowisk oraz z przyzwyczajeniem do tego typu krajobrazu.

Niemoc i niechęć w budowaniu wspólnej przestrzeni, wspólnego dobra publicznego (może nawet brak utożsamiania się z miejscem) ugrunowana w czasach "wielkiej płyty" procentuje w dzisiejszych zachowaniach. Jeśli jest przyzwolenie społeczeństwa na reklamę i nie przeszkadza przysłowiowemu "Kowalskiemu", to zmiana wyglądu centrum może uczulić i uwrażliwić mieszkańców na estetykę krajobrazu miejskiego.

Samo wymuszanie wprowadzenia zmian aktami prawnymi, narzucanie mieszkańcom reguł oczywiście spotka się ze sprzeciwem i oburzeniem - jak daleko władze miasta mogą ingerować w świat mieszkańców (nie dosyć, że przypisują funkcje terenu działce, narzucają parametry domu, dachu to jeszcze mówią co można powiesić na ścianie budynku).

Wyznacznikami przynależności do otoczenia nie muszą być jedynie więzi emocjonalne z obszarem krajobrazowym. Nie należy przecież negować wytworów kultury materialnej.Niezbędna jest jednak akceptacja estetyki otoczenia, bądź dalej - poczucie wpływu na wygląd otoczenia, żeby się z nim identyfikować lub poczucie, że wygląd miejsca nie ulegnie negatywnym przeobrażeniom. Jeśli więc mieszkańcy zaakceptowali reklamę na ich własności - bloku mieszkaniowym i czują się związani ze swoim miejscem zamieszkania (traktują ją jak przestrzeń dospołecznioną), to znaczy, że coś jeszcze jest nie tak z naszymi gustami. Jeśli zaś reklamy przeszkadzają, oznacza to, że nadal pokutuje w nas problem "przestrzeni niczyjej".

Obiektywne postrzeganie reklamy jako obrazu

Z drugiej strony możemy mówić o reklamie outdoorowej jako o dziedzienie sztuki pochodzącej od plakatu.

*Ale ile jest na ulicach tych dzieł sztuki?

Z punktu widzenia urbanisty, możemy ją cenić za dobry pomysł lub projekt jako taki, za kompozycję itd. Wreszcie możemy jej użyć jako narzędzia - ozdoby, dekoracji domu jakim jest przestrzeń miejska.

Rozwiązania prawne w tym zakresie chwalą nawet środowiska branżowe - w gąszczu tandety nie łatwo wyłowić prawdziwe perełki. W takim chaosie wzrok też zwyczajnie przestaje rejestrować te informacje.

Póki co

Nie odczuwam tendencji społecznej dezaprobaty nachalnych reklam otwartej przestrzeni. Daleko do etapu o którym pisze Naomi Klein - wszystkie billboardy na jej ulicy pokrywają antykorporacyjne hasła, domalowane przez nocnych partyzantów.Ale też nie o taki manifest tu chodzi.

*Dorota Masłowska "Wolnoś, która przyszła, nie objawiła się nam inaczej niż powódź kolorów, folii, kolorowego papieru i blaszki. To było trochę jak film reklamowy, dwie plansze: przed i po, „przed” oznacza brzydko, szaro za mgłą, „po” opętańczo kolorowy krajobraz hipermarketu".

Poniżej, kilka moich "ulubionych".















*6 marca 2011 w "Kielce Plus" można przeczytać cały obszerny artykuł dot. reklam outdooor'owych w Kielcach. Polecam!


niedziela, 9 stycznia 2011

Społeczność blokowa - Dobrowolskiej 9



Dobry przykład odnowy bloku lub części osiedla z wielkiej płyty? Dunaújváros na Węgrzech, Brno - Kohoutovicích czy NovýLískovec i wiele innych w Niemczech... za kilkadziesiąt - kilkaset tysięcy Euro każdy.

Ale czy dałoby się tak siłami lokalnej społeczności, sukcesywnie, pomału, bez projektów i pomocy z zewnątrz? No wygląda na to, że tak.

W środku zwykłego kieleckiego osiedla, z odnowionymi chodnikami i schludnymi klatkami można przenieść się w przestrzeni gdzieś, dajmy na to... do Skandynawii. Na tych kilkudziesięciu metrach, wzdłuż zaledwie trzech bloków wszystko jest ładniejsze. Zieleń jest bardziej wypielęgnowana, chodniki bardziej proste, kosze opróżnione, ławki wyczyszczone, na klatkach pachnie środkiem do dezynfekcji. Ciekawie zaaranżowany kącik zieleni z ławeczkami i rabatami, monitorowany przez kamery zamontowane na ścianie bloku.

A teraz uwaga. W jednej z klatek mieszkańcy zamontowali nową windę.
I jak ich nie pokochać??
Sympatyczny pan pyta się czy nie szukam tu mieszkania. "To są bloki powojskowe. My się tu wszyscy znamy. Winda kosztowała 100 tyś. Spłacamy ją wszyscy w ratach."
Ależ to pokrzepiające.